"Czasy, w których przyszło mi żyć i dorastać..."

Konkurs Margareta Budner

Na podstawie relacji Zygmunta Połatyńskiego, urodzonego 26 sierpnia 1931r., syna Marianny Sobiś i Antoniego Połatyńskiego, zamieszkałego w Russocicach.

Świadek historycznych wydarzeń jest dla mnie krewnym ze strony mojego taty. Mój pradziadek Władysław Sobiś i mama Zygmunta Połatyńskiego to brat i siostra.

Jak wynika z relacji świadka, który miał wówczas niespełna 8 lat. ,,Wszystko zaczęło się we wrześniu 1939r., kiedy to wojska niemieckie ogłosiły, że zmierzają w stronę Polski. Wpierw został zaatakowany Gdańsk. Broniono poczty polskiej, i tak się zaczęło... Kazano nam uciekać jak najdalej od wioski. We wsi został tylko Cieślak i Pilecki, którzy nie opuścili swoich gospodarstw. Wraz z mamą (tata był wówczas w wojsku), kuzynem Lucjanem Walewskim, Kordylewskimi i moim rodzeństwem: Kazimierą (1926), Czesławą (1928), Stanisławą (1936) i Zofią (1938) uciekaliśmy i dotarliśmy aż pod Łęczyce. Mieliśmy ze sobą wóz z koniem i krowę. Wtedy też napotkały nas samoloty niemieckie i zaczęły bombardować, słychać było też karabiny. Wraz z mamą i kuzynem ukryliśmy się za krzakami (zaroślami) przy wyschłym stawie. Moje siostry przebiegły na drugą stronę i skryły się w kupkach siana. Bardzo się o nie martwiliśmy, ale trzeba było przeczekać całą sytuację. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Na ucieczce spędziliśmy około tygodnia. We Władysławowie samolot zrzucił bombę na dom, w którym mieszkał kowal. Z Lasów Tucholskich były puszczane bomby, które były gorsze od tych z samolotów. Były wielkości dużego ciągnika. Jedna z takich bomb pękła i spadła na ziemie w okolicach obecnego zakładu pana Medyckiego w Russocicach. Do dziś jest tam dół, który po niej pozostał. Bomby te były nazywane przez Niemców „fajncwaj” (o ile dobrze pamiętam...). Druga z tych bomb rozprysła się w powietrzu nad lasem w Rudzie. Kolejna bomba spadła za kościołem w stronę Smoliny. Jeszcze inna rozpadła się nad cmentarzem w Turku (nowa część) na wprost bramy głównej, zabijając kilku Niemców (7-9), gdyż odbywała się tam narada.

Po tych wydarzeniach mama zdecydowała się, że wracamy do domu. Była wtedy w zaawansowanej ciąży z moim bratem Stanisławem (1939r.). Mimo namowy kuzyna Walewskiego, by iść na Warszawę zdecydowała o powrocie. Drogę powrotną pokonywaliśmy bocznymi drogami, najczęściej porą nocną. Wtedy było najbezpieczniej. Musieliśmy tylko omijać dziury po bombach. Droga była ciężka i trwała kilka dni. Gdy dotarliśmy do domu, był już spokój. W niedługim czasie od powrotu rodził się brat Stanisław.

Utkwiło mi w pamięci pewne wydarzenie, które opowiadał mi mój tatuś Antoni. Wracał z Warszawy do Poznania pociągiem, który był odkryty, było mu bardzo zimno. Tuż za nim jechał pociąg zakryty, więc postanowił się do niego przesiąść. Niestety, pociąg ten zmierzał do obozu. Podczas postoju we Wrześni, tatuś wraz z kolegą zdołali z niego uciec i wrócił do domu. Jak się później dowiedział odkryty pociąg jechał na zachód - do łagrów. Miał zatem dużo szczęścia, że zdołał się przesiąść, a następnie uciec. Z łagrów nie było ucieczki - jedynie śmierć przez zagazowanie bądź śmierć z wycieńczenia czy przepracowania. Gdy dotarł od domu był strasznie zawszawiały, wszy były tak duże, że widać je było gołym okiem. Mama spaliła ubranie w piecu. Tatuś spotkał się z uznaniem pewnej Niemki o nazwisku Schmitt, która była sołtysem wsi. Zasiedliła sobie gospodarstwo, które obecnie należy do państwa Knychalskich i zatrudniła go jako sekretarza ( jej mąż był na wojnie). Tatuś miał jeden pokój, w którym pisał i prowadził wszystkie sprawy papierkowe, stąd też jako pierwsi wiedzieliśmy co zamierza władza niemiecka. Podczas tzw. wysiedleń, front niemiecki wysiedlał tych ze wschodu. Najbardziej ucierpieli Ci, którzy mieszkali przy szosie. Niemcy zabierali Polaków do łagrów, obozów oraz zmuszali do pracy. Pamiętam, że były też comiesięczne łapanki. Najczęściej w nocy lub nad ranem... Kogo złapali wrzucali do auta i wywozili... My mieliśmy to szczęście, że od pani Schmitt wiedzieliśmy kiedy i gdzie będą odbywać się łapanki. Mogliśmy się wszyscy schować do bunkru, który mieliśmy w stodole pod sianem. Bunkier ten zbudował tatuś. Znajdował się on pod sianem, ponieważ było ono twarde, a Niemcy szukając tzn. dźgając szpikulcami nie mogli się przebić i odpuszczali. Bunkier był w połowie stodoły z małym otworem w stronę łąki, by powietrze odchodziło. Takie skrytki były obowiązkowe w każdym gospodarstwie, a wejście było oznaczone zygzakiem. Niemcy podczas łapanek wchodzili znienacka, sprawdzali nawet łóżka - jeśli było ciepłe, zmuszali, by wydać gdzie jest ta osoba, strasznie bili nawet starsze osoby czy kobiety. Chowaliśmy się wielokrotnie. W miejscu, gdzie mieszkałem - w Chylinie, każdy kto został miał gospodarstwo. Było nas niewielu: Rajczyk, But, Darul, Połatyński, Maciaszek, Grzelak. Z czasem zaczęto łączyć małe gospodarstwa w jedno duże. Była to tzw. komasacja.

Podczas żniw, za dzisiejszą remizą w Chylinie, stała maszyna do młócenia zboża. Była ona na pas, napędzana węglem. Zwożono tam wszystkie zbiory, a następnie Niemcy dzieli uzyskane ziarno na osoby w rodzinie, natomiast resztę zabierali na wyżywienie wojska. Było tak, nawet z trzodą chlewną, Niemcy decydowali ile się nam należy mięsa a resztę zabierali. Pamiętam, że był rok 1942 (tak mi się wydaję...), wówczas Niemcy szli na Moskwę i zabierali ludzi do pracy. Chcieli dużo zagrabić i zdobyć. Jednak chcąc wejść na ziemie Rosjan, napotkali na opór. Rosjanie obawiali się, że Niemcy chcą ich zagarnąć do siebie, dlatego odparli ich atak.

Czasy, w których przyszło mi żyć i dorastać były bardzo trudne, pełne strachu, głodu... Ludzie utrzymywali się wyłącznie z rolnictwa, jednakże praca na roli nie było łatwa.

Nie bez znaczenia są wspomnienia 8 letniego chłopca, który wraz z rodziną, udaje się na tułaczkę, by szukać schronienia, który słyszy dźwięk spadających bomb, strzały karabinów... Te wspomnienia są głęboko zapisane w pamięci, tego, dziś już 88 letniego mężczyzny. Choć przyszło mu żyć na przełomie wieków, jest On dla mnie człowiekiem o wielkim sercu, przepełniony pięknymi wartościami. Do dziś ma ogromny sentyment do okrętu „ORP Błyskawica”, na którym był bosmanem podczas służby wojskowej. Wspomnienia ożyły zwłaszcza wtedy, gdy 12 maja 2016r, po 62 latach, jako jeden z nielicznych został zaproszony do Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.

Autor:
Julia Sobiś ze Szkoły Podstawowej w Chylinie
Powiat turecki, miejsce I
w kategorii wiekowej: uczniowie klasy VII i VIII szkoły podstawowej oraz gimnazjów.


„Chcę rozpocząć od tego, że Polska była pod zaborami, aż do 1918 i gdy nastąpiło wyzwolenie w tym roku to było wielkie szczęście dla ludzi, bo przecież było tyle powstań i żadne nie było udane. Polacy byli bardzo mocnymi patriotami i wiedzieli co to znaczy być pod zaborami i ja też wiem bo ja przeżyłam drugą wojnę. Chciałam zaznaczyć co to znaczy mieć swoją ojczyznę? I każdy, kto z tych młodzieży nie przeżył tego, co nie znają wojny to on się rzuca tak teraz i wymyśla różne rzeczy, natomiast ja tyle przeżyłam i głodu, i nędzy, i sieroctwa. Mój teść, który wrócił po wojnie opowiadał mi, że on już nie chce za granicę nigdzie i nigdy wyjeżdżać, bo on był we Francji, gdy wybuchła wojna. Przed wojną był ciężki czas, była po prostu nędza w kraju, zwłaszcza od razu po odzyskaniu niepodległości, więc ludzie wyjeżdżali za granicę, za zarobkiem. I właśnie ten mój teść właśnie we Francji został wzięty do wojska polskiego razem z francuskim przeciw Niemcom. Wracając cudem uniknął śmierci, ponieważ leżał między trupami. Wrócił bez niczego absolutnie niczego, bez dokumentów, pieniędzy, bez ciuchów na przebranie. W jednym ubraniu, które miał ze swojej pracy we Francji. Był tak zestresowany tymi wszystkimi wydarzeniami, że nie chciał nawet po wojnie jechać na zachód, jak ludzie ze wsi jechali i szukali niewypałów i zarabiali na tym. Powiedział im tak: ,,Ja nie chcę, żeby mi za nic złotem płacili, bo ja mam tutaj ojczyznę i nie chcę już nigdzie wyjeżdżać”. Tak samo moi rodzice. Ogólnie moja rodzina była niebogata, rodzice nie mieli tak bardzo dużo, dostała mama trochę ziemi na uprawę, ale nie było mieszkania, więc jak wyszła za mąż za tatusia, to on gospodarował tu na miejscu z siostrą swoją. Moja mamusia wyjeżdżała na żniwa do Niemiec zarobić parę groszy i wracała na Jesień. A jak wracała to ja nie chciałam do niej podejść bo nie poznawałam jej. Nagle następuje wojna, ja mam niepełne 4 latka, i słyszymy alarm. Wielki alarm, Sołtys dzwoni, ,,Wojna, Wojna, Wojna” – krzyki. Ja z ciocią byłam w domu, a rodzice poszli pod las na łąki. Ciocia wyleciała i krzyczy do tatusia „Wracaj bracie, Wracajcie, bo wezwanie masz”. Mama płacze, Tata płacze, Ja nie wiedziałam co się dzieje, dzieckiem byłam to co mogłam wiedzieć,
ale pamięć mam. Tato się szybciutko goli, a mama była brzemienna, więc tatuś bierze mnie na rękę i mnie przed dużym obrazem serca Pana Jezusa ofiaruje, i Ja to pamiętam tak bardzo dokładnie, Mama płacze, ja płaczę chociaż nie wiem dlaczego i odprowadzamy tatusia do zbiórki, przy szkole, gdzie zbierali się poborowi. Tatuś pojechał, mama niedługo później urodziła to dzieciątko. Niemcy zaraz weszli. Ziemię, z której się utrzymywaliśmy nam zabrali. Domek był niewykończony, parę pokoi było tylko zagospodarowanych. Była z nami też siostra tatusia. Nie było z czego żyć, wszyściutko nam zabrali, nawet krowę. Po sąsiedzku mieliśmy sołtysa niemieckiego, który zabrał najbogatszy dom we wsi. A biednych wysyłali do takich domków jak nasz przypuśćmy, ale nawet po 2 czy 3 rodziny łączyli. Tylko niektórych zostawili samych, jeśli była liczniejsza rodzina. Nas do pewnego czasu też zostawili, lecz potem jak ja poszłam do babci to ciotkę wywalili z domu i dali tam jakichś Niemców kolejnych, którzy tak zniszczyli to mieszkanie, że jak tatuś wrócił po wojnie to się za głowę złapał. Wracając jeszcze to tatuś wrócił z frontu na parę miesięcy. Przy rzece spadł samolot niemiecki, taki huk był. Niemiecki pilot to był i on chyba nawet przeżył to. Nam nie można było o niczym wiedzieć, i jak coś wiedział to cicho komuś innemu powiedział.
I przypomniał mi się też początek wojny jak robił zwiady samolot. Jeszcze nie było braciszka, ciężarna mamusia na przełaj uciekała ze mną i miała pierzynę na głowie, a samolot zaczął strzelać do nas i jakoś szczęśliwie nie trafił. Tak się mówiło, że jak pierzynę na głowę się założy to cię samolot nie trafi bo pierzyny nie przebije. Dobiegliśmy do dziadków. A mój dziadek jak Niemcy się wprowadzili to Niemka od Czarnego morza., ze swoim ojcem i synem na oko 15 lat. Dziadkowie też zostali wyrzuceni ze swojego dużego domu do sąsiednie go małego domku. Ze wszystkim ich wywalili, a meble dla Niemki zostały. Na szczęście dziadek dalej prowadził gospodarstwo, które miał wcześniej, a teraz było pod władaniem tej Niemki. Oni byli Islamistami, nie jedli mięsa wieprzowego, ale uchować musieli bo to mięso szło później dla żołnierzy na front, a że oni nie chcieli tego robić to dziadek wszystko chował. Do tego były jeszcze dwa koni e, które szczęśliwie udało się dziadkowi zachować. Jak mój braciszek się urodził, to żeby głodu nie było, a wtedy to było jeszcze możliwe to moja mamusia szła do sołtysa do prac polowych. Moja mamusia i tak miała szczęście bo część rodzeństwa została powywożona, niektórzy do Niemiec na roboty. Brat mamusi dostał się do obozu koncentracyjnego najprawdopodobniej w Oświęcimiu, nie dostaliśmy oficjalnej wiadomości, ale cynk dostaliśmy. Modliliśmy się gorliwie za niego, ale dostaliśmy wiadomość o jego śmierci. Napisali, że zmarł z powodu choroby, ale czy tak faktycznie było to się można tylko domyślać. Mamusia moja chodziła do tego Niemca. Siostra jej też pracowała u Sołtysa. Pilnowała tam jego dzieci, a dzięki temu też coś uzyskała do jedzenia. Dla nas te rzeczy były takie cudowne. Kawałek chleba czy jakiś owoc, bo Niemcy zaraz wprowadzili kartki. Wszystko zabrali i dali chleba takiego czarnego i w smaku jak glina, a i tak było go bardzo mało, dawali też taką niedobrą marmeladę do tego, też taka glinowata z buraków i jakaś taka niedobra margaryna Nie było pieniędzy, żeby tę kartkę wykupić nawet. Ziemniaki były cudem. Jak byłam mniejsza chodziłam do koleżanki dwa lata starszej…ach ale ona była utalentowana, umiała już nawet niemiecki dosyć mocno i bardzo lubiłam do niej
chodzić, ale upatrzyli ją sobie niemieckie chłopaczyska. Pewnego razu jak poszłam do niej to oni we dwóch byli na podwórku, i mnie zoczyli to już nawet nie uciekałam bo za późno było. Wyjęli brzytwę i chcieli mnie zastraszyć, więc wzięli mnie i powiedzieli: ,,Teraz cię mam” i jeden z nieb przyłożył mi brzytwę do gardła. Myśleli, że zacznę krzyczeć, ale ja nic nie zrobiłam i tylko myślałam, że to nadszedł mój koniec, niech się dzieje wola nieba. Ale oni mnie tylko trzymali długo i jak nie otrzymali satysfakcjonującej ich reakcji to mnie puścili i jeden z nich krzyknął, żebym stąd spadała. Nigdy o tym mamusi nie powiedziałam, bo się bałam reakcji, a ja tak strasznie chciałam mieć przyjaciółkę. Jak mamusia jeszcze była to nie było takiej biedy, bo coś tam dostawała od tej siostry jak to w rodzinie bywa. Mamusię zabierali dwa razy, bo dwie kobiety były, a ona młoda była, to ją zabierali i zostawiali ciotkę, żeby się opiekowała dziećmi. Mamusię zabierali z tym małym dzieckiem i ze mną do najbliższego miasteczka. I tam SS-mani przeglądali nas wszystkich i jak zobaczył że z dziećmi małymi to dwa razy ją puścili z nami z powrotem. Jednej nocy, a może rankiem, nie wiem dokładnie bo to był początek 1941 roku, to zima była. Okna musiały być zasłonięte, wszystkie, zawsze na czarno. I my zasłanialiśmy w tych małych domkach jak te szczury, ale Niemcy także. I nagle walą w te drzwi. Wchodzi Sołtys i dwóch SS-Mannów, i krzyczą coś po niemiecku i wskazują na mamusię. Mamusia płacze i bierze i nas szykuje, a SS-Mani krzyczą, ,,Nie wolno! Nie wolno dzieci brać. Tamta” i wskazuje na ciocię. ,,Ona ma pilnować”. Jak zabrali mamę to głód zapanował. Ja chodziłam do tego miasteczka pobliskiego po maślankę, żeby jakiś posiłek był i jakieś ziemniaczki takie najmniejsze skądś ciocia brała. Ciocia wyszła za mąż za takiego wdowca, dróżnika co naprawiał szosę. Wyszła za niego bo była niemłoda i chciała mieć też jakieś utrzymanie. Jej mąż musiał łupać kamienie i zasypywać dziury, żeby zarabiać jakieś pieniądze. Tymi szosami to się front przemieszczał. My dzieci musieliśmy kamienie zbierać, tak się pozrywałam za tamtego czasu, a wcześniej zioła na opatrunki musieliśmy zbierać dla żołnierzy. Sołtys przychodził i mówił kto i co ma robić. Byliśmy tak głodni, że ja chodziłam do naszego polskiego rzeźnika co dla Niemców robił to mi jakieś resztki kiszczanki dawał. Dzięki temu z tego co nam dawał to ciocia jakiś żurek nam ugotowała. Tego głodu co ja przeżyłam to ja nie zapomnę. Jak już rodziców nie było to ja byłam bardzo chuda, głodna, niedożywiona. Zachorował nam ten mój mały braciszek. I ja poszłam coś mu kupić, jakiegoś cukiereczka, bo tak rozumiałam, że może mu dzięki temu przejdzie choroba, miałam parę złoty bo ciotka kazała mi coś tam kupić do domu, a przy okazji chciałam wziąć tego cukiereczka dla brata. Poszłam do sklepiku i chciałam tego cukiereczka, ale nie dostałam. Miałam żal do sklepowej, że mi nie dała tego jednego marnego cukiereczka, ale dopiero jak dorosłam to zrozumiałam, że ona się po prostu bała. Bo jakby mnie złapał jakiś Niemiec w drodze do domu i zobaczył, że mam cukierka to by się pytał skąd to mam, a dzieci przecież nie kłamią to pewnie bym powiedziała. Dlatego mi nie chciała dać w obawie o swoje życie i pracę. Bo przecież wszystko co lepsze było dla Niemców. Oni też mieli kartki, ale mieli o wiele lepsze rzeczy i więcej niż Polacy. A my to tak jak niewolnicy byliśmy. Jakiś czas później odwiedziłam dziadków, w czasie jak musiałam zbierać te kamienie z pól. Poobrywałam się niemiłosiernie i poszłam do nich. Babcia mnie przyjęła serdecznie, a ja się skarżyłam, że już nie dam rady, a babcia na to ,,Nie chodź, nie pójdziesz, jak przyjdą po ciebie to powiem, że chora jesteś. Już cię tam nie poślą. Nie wychodź i koniec!” Dziadkowie mieszkali w takim małym domku, ale mieli co jeść, bo dziadek ziarenka z pszenicy w kieszeni przyniósł, bo siał tam u Niemki. Nieoficjalnie oczywiście. Te ziarenka to w młynku do kawy mieliliśmy. A babcia piekła takie dobre placki na kuchni, na płycie, trochę cukru dosypała. Jakie one były dobre. Innym razem jak przy okazji przyszłam do babci to zobaczyłam pod zasłonką w misce pączki, U babci był też cukier, ja nie widziałam cukru na oczy ani pączków od początku wojny. Jak ciotka coś tam miała to po kryjomu osłodziła i nawet nie pokazała gdzie trzyma. A u babci wszystko to było. Mówię do niej. ,,Babciuchna kochana, ja tu u ciebie zostanę”, a babcia jak to babcia nie miała sumienia, więc jak powiedziałam, że zostanę to zostałam. Z jeden dzień zostałam i mi się przypomniało o braciszku, który tam sam jest. Mówię, do babci, że ja go tu przyprowadzę, a babcia poszła i na plecach mojego braciszka przywlokła. Od tej pory zostałam już u babci do końca wojny, aż rodzice wrócili w 1946 roku. Dziadek siał len. Pod koniec wojny jak już Niemcy poszli, dziadek zostawił sobie najmniejszego świniaczka. Wszystko pod koniec wojny jak już Niemcy poszli, to my nie mieliśmy źle bo babcia była krawcową i jak Niemki przychodziły to do niej to jedzenie dawały lepsze. A jak ludzie przyszli z Łodzi to handlowali czym się dało, żeby przeżyć to babcia dawała im kartki za jakieś tkaniny i szyła ubrania z tego. A siostra mamy, która z nami mieszkała to umiała tabliczkę mnożenia bardzo dobrze, potrafiła pisać i czytać. Ona nas wszystkiego nauczyła. Ja napisałam do mamusi list i nawet go zaadresowałam. A ona pewnie nawet nie wiedziała, że to ja sama go pisałam bo ona została zabrana do Niemiec na roboty koło Hanower. A tatuś pracował przy koniach w innym zakątku Niemiec. Ale się szczęśliwie złożyło, ze tatusia przenieśli z tamtej części do mamusi i razem tam byli. Ale me tylko oni tam byli ze znajomych, bo wtedy co mamusie zabrali to dużo osób, znajomych i krewnych pozabierali do Niemiec. Mój tatuś jak został zabrany na wschód do walk, to jego oddział został rozbrojony, a oficerów zabrali do obozów i wymordowali w Katyniu. Mi się o uszy Katyń obił. Nikt nie wiedział dokładnie ale plotki były. Mój tatuś cudem uniknął śmierci. Cywile uszli z życiem i na Ukrainie pod Lwowem wzięli i kazali się im przespać w stodole. Tatuś z kolegami nie chcieli się zatrzymywać i szli dalej na zachód w stronę domu. Jak uszli dość daleko to ujrzeli łuny. Paliło się wszystko za nimi. Stodołę z tymi ludźmi podpalili, a jak który się obudził to podobno strzelali do nich. Jak uciekli od tych strasznych wydarzeń to się dostali jako niewolnicy w ręce niemieckie. Szli 3 dni bez jedzenia, a szeregi prowadzili Niemcy z kolbami. Jak kto zasłabł czy schylił się po rzepę, która na polu rosła to ten Niemiec w łeb walił tą kolbą. Umęczeni byli strasznie, ale zaszli tak aż nad morze prawie pod dawne ziemie zaboru pruskiego. Tam na łące był jakiś obóz, gdzie stali Niemcy i tam ich zamknęli. Następnego dnia słabszych wywieźli do obozów, a silniejszych do Niemiec na role. Jak trochę tam pobył to trafił do mamy pod Hanower i jak były naloty angielskie na to miasto to tam tatuś też uniknął śmierci bo jak szedł z pola to zaczął ostrzeliwać go samolot, skoczył i położył się przy rowie, i strzelec myślał chyba, że zabił więc odpuścił i tacie udał się ujść z życiem. Zbliżał się koniec wojny i nadciągał front ruski. Niemcy nocą wszystko szykowali do wyjazdu, piekli chleb i się pakowali. Dziadziuś musiał jechać końmi odwieźć rodzinę tej Niemki do Kalisza. A to niebezpieczne było bo tu front walk był, i w Przykonie i w Uniejowie tu się wszędzie bili. Ale jakoś pan Bóg dał, że dziadkowi udało się ją odwieźć. Przypomniał mi się jeszcze jeden incydent z udziałem SS-Mannów, jak przy kościele złapali jednego, podejrzanego o udział w AK, żandarmi złapali go i przywiązali do koni. Tak go potłukli, że leżał tak dwa tygodnie, aż zmarł. Jak byli Niemcy to to spisa li nas i tych Niemców zostali, tych co byli zdolni do pracy ciężkiej. Siostrę mamusi taką młodszą, bo o mamusia najstarsza była, ta co nas nauczyła pisać i mnożyć, to dali jej zastrzyk. Oj jak ona cierpiała, przez 3 dni. To było parę dni przed tym jak weszli ruskie. Spisali nas na liście i w Dobrej w kościele podłożyli bomby i mieli to wysadzić, razem z tymi co na liście byli, ale dzień wcześniej weszli ruskie i nie musieliśmy tam jechać. Ta siostra co dostała zastrzyk, i jej koleżanka też dostała taki zastrzyk, ale ona zmarła , a siostra przeżyła. I stało się coś nieprawdopodobnego. Stała się ona taka robotna już do końca życia, ale pozapominała wiele rzeczy m.in. jak się pisze i czyta, mnoży, a to ona nas wszystkiego nauczyła. Miała problemy później w szkole, pisać i czytać się nauczyła ponownie, ale tabliczki mnożenia już się nie nauczyła. Ale robotna była do końca życia. Weszły ruskie, babcia i dziadek zdążyli się przeprowadzić do starego domu, a babcia zachorowała, zapalenie płuc. Przez kilka godzin szło wojsko przez ulicę, tak, że nie szło nawet przejść przez ulicę . Do domu babci wwalili się ruscy, generał zajął dom babci, a babcię chorą i nas przerzucili do innych pokoi, a on zamieszkał w pokoju dziadków wraz ze swoją pielęgniarką osobistą. Wprowadzili. My w pokoju spaliśmy, babcia na kanapie, a my na podłodze. Świniaka znaleźli tego co dziadek zostawił i patrzymy, że świniak już się na podwórku opieka. Jeden mniej ważny generał podszedł do mojego najmłodszego braciszka i dał mu batonika bo powiedział, że takiego samego synka w domu zostawił. Ugotowali ziemniaki i upiekli mięso. Po wojnie wyprowadzili się częściowo Rosjanie. W 1946 roku moi rodzice wrócili z Niemiec ale ja nie chciałam wracać. Mi u babci dobrze było, ale w końcu poszłam do rodziców mimo ze zbyt dobrze ich nie pamiętałam, a moja mamusia była znowu w zaawansowanej ciąży. Wrócili rodzice ale dom był strasznie zdewastowany i trochę zajęło zanim tatuś przywrócił go do poprzedniego stanu i w końcu go ukończył.”

Autor:
Jakub Banasiak z I LO w Turku
Powiat turecki, miejsce I
w kategorii wiekowej: uczniowie szkół średnich

PRZEPRASZAMY - OSP Janiszew
Brudzew: Pyszny, zdrowy i wyjątkowy- czyli chrzan ...

Podobne wpisy

 

Komentarze

Umieść swój komentarz jako pierwszy!
Gość
piątek, 29 marca 2024

Zdjęcie captcha

Redakcja:

Redaktor: Katarzyna Błaszczyk

Kwiatowa 24, 62-700 Turek
Telefon: 508 220 173
e-Mail:
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.,
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.